Ostatnio na dobre zawróciła mi w głowie koronka klockowa.
Zawsze mnie fascynowały takie niszowe techniki, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby się ich uczyć, no bo niby skąd wziąć wiedzę i materiały, skoro na oczy nie widziałam nikogo, kto zajmowałby się koronką klockową, igłową czy też innymi oldschoolowymi fanaberiami ;)
Szczytem ekstrawagancji była jednorazowa przygoda z koronką irlandzką, którą wyszperałam kiedyś w "Annie", a potem wzór zgubiłam. Kiedyś do tematu wrócę, bo ten zagubiony wzór dręczy mnie od lat. Kto wie - może ktoś z blogowych przechodniów ma go w swoich archiwach?
I tak sobie żyłam przez lata nie podejrzewając nawet, ze któregoś dnia moją sąsiadką okaże się koronczarka, w dodatku taka, co to gotowa jest podzielić się swoją wiedzą, czasem, całym arsenałem nitek oraz nadliczbowymi klockami. Zaczęłam więc ćwiczyć najprostsze wzory (z różnym skutkiem), ale prawdziwa frajda pojawiła się dopiero parę dni temu, kiedy zdjęłam ze szpilek coś o walorach bardziej estetycznych.
Przedstawiam zatem moją pierwszą koronkę klockową w stylu torchon :)
Skromniutki arsenał koronkowych elementów wzbogaciłam przy tej okazji o zygzaki wykonane splotem płóciennym (różową nitką) oraz wachlarzyki, a może ząbki? (czerwoną nitką)
Ogólnie nie jest źle. Przeczucie wprawdzie mówi mi, że nie tak powinny wyglądać początek i zakończenie, ale poza tym wygląda to, z pewnej odległości oczywiście, jak przyzwoity kawałek koronki :)
Na przyszłość muszę sprawdzać, czy wszystko jest OK zanim zacznę kolejny element, no i trochę bardziej się skoncentrować na pracy, bo błędów w koronce nie widać tak jasno jak w dzianinie, a po zdjęciu projektu ze szpilek jest już niestety za późno na poprawki.
Powoli dojrzewam też do zakupu własnego zestawu dzielnej koronczarki, może wtedy się zmobilizuję, opiszę co i jak, może nawet zrobię mały instruktaż. Na polskich stronach wciąż nie ma tego za wiele.
Na koniec zdjęcie wałka do koronki, który wypatrzyliśmy na targu staroci w Barcelonie. Nawet nie pytałam o cenę, bo wiedziałam, że nie ma mowy o zabraniu go do podręcznego bagażu. Poza tym nie byłam jeszcze pewna, czy zrobiłabym z niego użytek. Ech, piękny przedmiot... mam cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś pojawi się na mojej drodze :)
Zawsze mnie fascynowały takie niszowe techniki, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby się ich uczyć, no bo niby skąd wziąć wiedzę i materiały, skoro na oczy nie widziałam nikogo, kto zajmowałby się koronką klockową, igłową czy też innymi oldschoolowymi fanaberiami ;)
Szczytem ekstrawagancji była jednorazowa przygoda z koronką irlandzką, którą wyszperałam kiedyś w "Annie", a potem wzór zgubiłam. Kiedyś do tematu wrócę, bo ten zagubiony wzór dręczy mnie od lat. Kto wie - może ktoś z blogowych przechodniów ma go w swoich archiwach?
I tak sobie żyłam przez lata nie podejrzewając nawet, ze któregoś dnia moją sąsiadką okaże się koronczarka, w dodatku taka, co to gotowa jest podzielić się swoją wiedzą, czasem, całym arsenałem nitek oraz nadliczbowymi klockami. Zaczęłam więc ćwiczyć najprostsze wzory (z różnym skutkiem), ale prawdziwa frajda pojawiła się dopiero parę dni temu, kiedy zdjęłam ze szpilek coś o walorach bardziej estetycznych.
Przedstawiam zatem moją pierwszą koronkę klockową w stylu torchon :)
Skromniutki arsenał koronkowych elementów wzbogaciłam przy tej okazji o zygzaki wykonane splotem płóciennym (różową nitką) oraz wachlarzyki, a może ząbki? (czerwoną nitką)
W zbliżeniu widać nagą prawdę, czyli sporo oczywistych błędów... No cóż, przynajmniej zaczynam je zauważać i rozumieć, skąd się wzięły, a to już coś :)
Poniżej zaznaczyłam to, co udało mi się wyłowić. W prostokącie widać "zaczepy" trójkąta, których konsekwentnie nie przekręciłam, zostawiłam równoległe nitki, tak jak odchodziły z płóciennego zygzaka. Uświadomiłam to sobie dość szybko, ale byłam już zbyt zmęczona, żeby brać się za naprawianie i postanowiłam zostawić tę niedoróbkę sobie samej ku przestrodze.
A w kółeczku 2 błędy, których nie byłam świadoma, znów zabrakło przekręcenia nitki.
Ogólnie nie jest źle. Przeczucie wprawdzie mówi mi, że nie tak powinny wyglądać początek i zakończenie, ale poza tym wygląda to, z pewnej odległości oczywiście, jak przyzwoity kawałek koronki :)
Na przyszłość muszę sprawdzać, czy wszystko jest OK zanim zacznę kolejny element, no i trochę bardziej się skoncentrować na pracy, bo błędów w koronce nie widać tak jasno jak w dzianinie, a po zdjęciu projektu ze szpilek jest już niestety za późno na poprawki.
Powoli dojrzewam też do zakupu własnego zestawu dzielnej koronczarki, może wtedy się zmobilizuję, opiszę co i jak, może nawet zrobię mały instruktaż. Na polskich stronach wciąż nie ma tego za wiele.
Na koniec zdjęcie wałka do koronki, który wypatrzyliśmy na targu staroci w Barcelonie. Nawet nie pytałam o cenę, bo wiedziałam, że nie ma mowy o zabraniu go do podręcznego bagażu. Poza tym nie byłam jeszcze pewna, czy zrobiłabym z niego użytek. Ech, piękny przedmiot... mam cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś pojawi się na mojej drodze :)
Cudna ta koronka :-)
OdpowiedzUsuńDzięki :) wielki czas usiąść do kolejnej...
Usuń