wtorek, 16 kwietnia 2013

Czapy wielkanocne, porcja druga

Znowu mam zaległości... Odkładałam napisanie kolejnej notki z myślą o tym, że może wreszcie uda mi się coś uprząść, żeby wprowadzić choćby niewielki element zaskoczenia ;), ale niestety nie udało się i tym razem wciąż będzie monotematycznie.
Prezentuję zatem drugą i ostatnią część sesji poświęconej czapkom wydzierganym w śnieżną Wielkanoc, której wspomnienie powoli blednie w wiosennym (nareszcie) słońcu.

W ostatnim poście pokazywałam beret, który powstał z połączenia Baby Merino Dropsa i "paciatej" Regii. Materiału wystarczyło mi na kolejny eksperyment i tym razem wydziergałam coś, co kształtem przypomina bardziej toczek.

 
Celtycki motyw pochodzi oczywiście ze zbioru A. Starmore "Charts for Color Knitting" i nawiązuje do symbolu potrójnej spirali, tzw. triskeliona.


Triskelion osobiście kojarzy mi się najbardziej z jedzeniem, ponieważ Le Triskell to nazwa bretońskiej naleśnikarni w Brukseli, gdzie można zjeść moje ulubione naleśniki z mąki z "czarnej pszenicy", czyli gryki (galettes de sarrasin), napić się bretońskiego (m.in. gryczanego) piwa, pysznego cydru z glinianych miseczek albo pommeau, czyli alkoholu będącego mieszanką soku jabłkowego i calvadosu, a po degustacji porozmawiać z niezwykle serdecznymi Bretończykami. :)
Słabość mam ogromną zarówno do Francji, jak i do dobrego jedzenia (szczególnie tego regionalnego, opartego na lokalnych produktach), dlatego liczę na Waszą wyrozumiałość - pewnie jeszcze nie raz będę szukała pretekstu do małych dygresji kulinarnych. :)

Zanim pójdę coś zjeść postaram się jednak dokończyć posta i pokazać resztę udziergów.
Tym razem trochę fauny - czapka w koniki morskie, która powstała z włóczki Wool YarnArt w kolorze szarym oraz kolejnej wersji kolorystycznej Drops Delight:


Bardzo mi się podoba to, jak ułożyły się kolory w tym wzorze, nadają czapce trochę baśniowy charakter. :) 
Dekielek autorstwa S. Anderson-Freed prezentuje się tak:


Ostatnia czapa wielkanocna to zabawa z motywem tańczących postaci, które często pojawiają się w bereciarskim (i nie tylko) kolorowym wzornictwie. Przykładem niech będzie uroczy beret autorstwa Kate Davis - prawda, że ładny?
Moja wersja powstała na bazie wzorów A.Starmore i wygląda tak:


Do tła użyłam beżowej Baby Merino Dropsa, wzór powstał z włóczki Zauberball. Wolałabym, żeby czapka była ociupinkę płytsza.


Wciąż dość trudno mi kontrolować kształt co do (pół) centymetra - używając nawet tej samej jakości włóczki i drutów tworzę dzianinę, która nie zawsze jest tak samo zwarta. Pozostaje mi chyba pogodzić się z tym i przyjąć, że każda wersja ma swój własny charme. ;)
I jeszcze mandala znana już z kilku poprzednich czapek:


No i nie mogę się oprzeć pokusie kolejnej dygresji... Wielkanoc spędziłam również fotografując mamine zwierzaki. Pozwolę sobie zatem przedstawić Wam moich towarzyszy dziergania. Niestety, żadne z nich nie przejawia szczególnego zainteresowania moim hobby.
Kotka, która jest typem coraz bardziej kanapowym:


oraz jej wyjątkowo znerwicowany potomek, który z kolei nie potrafi usiedzieć na miejscu i co parę dni wdaje się w bójki, z których wraca z naderwanym uchem, kulawą łapką lub łysym plackiem na paszczy...


Prawdziwy przegląd kocich temperamentów w pigułce :) 
Pozdrawiam serdecznie z mojego słonecznego zakątka świata i życzę Wam pięknego, wiosennego tygodnia!





niedziela, 7 kwietnia 2013

Czapy wielkanocne, porcja pierwsza

Wróciłam. Przywiozłam plecak pełen włóczki, czap wielkanocnych, obiektywów, pierogów, suchej fasolki z ogródka, pasztetu sojowego oraz syberyjskich krajobrazów.
Zakładam, że prezentacja wiktuałów nie spotka się w tym gronie z wielkim zainteresowaniem, szczególnie że większość została już radośnie skonsumowana, przejdę więc od razu do rzeczy i przedstawię Wam efekty moich wielkanocnych eksperymentów dziewiarskich.
Na początek beret w klimacie jesiennym (a co mi tam, i tak już nikt nie pamięta, którą porę roku mamy...)


Szlaczki, tradycyjnie już, zaczerpnęłam od Alice Starmore. Początkowo niezbyt podobała mi się kolorystyka - kawa z mlekiem, zgaszone pomarańcze i coś jak śliwka, ale wszystko przyciemnione i w dodatku na dość ciemnym beżowym tle - takie zestawienie wydawało mi się zbyt monotonne, szczególnie po tych wszystkich tęczowych wariacjach z poprzednich postów.
Włóczka to beżowa Alize Superwash oraz Drops Delight.


 W okolicach dekielka kolory nabrały charakteru i wydaje mi się, że ożywiają całość i dodają beretowi wdzięku. Wzór na dekielek/mandalę zaczerpnęłam z książki Susan Anderso-Freed "Colorwork Creations", którą bardzo sobie cenię, choć właściwie żadnego z zamieszczonych tam wzorów na czapki nie wydziergałabym bez przerobienia go na własną modłę.


Kolejny beret to eksperyment z włóczką pstrokatą (Regia 4-ply), na którą od dawna nie miałam pomysłu. Ne pasowała mi jakoś do wrabianych, dopóki nie pomyślałam, żeby zestawić ją z kontrastującą mocno czernią (resztki czarnej Katii Baby Merino), która wydobędzie jej kolorystykę, ale nie będzie się z nią w żadnym momencie zlewać i rozmywać wzoru.


Szlaczek (A.Starmore) przypomina mi ziarenka kawy i sam w sobie bardzo mi się podoba, ale to chyba jednak trochę za dużo kofeiny jak na jedną czapkę... Gdybym miała robić ją jeszcze raz, pozostałabym przy jednym powtórzeniu wzoru.


Dekielek to mój ulubiony wzór, też z "Colorwork Creations" . Rozumiem już konstrukcję tego elementu i mam jakieś pomysły na wersje autorskie, ale trochę się jeszcze boję i póki co trzymam się sprawdzonych rozwiązań, które zresztą podobają mi się tak bardzo, że odbiera mi to motywację do kombinowania po swojemu :)


Wszystkie zdjęcia z dzisiejszego i z kolejnego posta zostały zrobione podczas jednego miejskiego spaceru. A piszę to nie tylko dlatego, że kolczyki w zestawieniu z kolorystyką dzianiny są czasami, można by powiedzieć, od czapy ;-) W związku z tym, że czapki niosłam w torbie i zmieniałam je mniej więcej co kwadrans, pewna grupka zwiedzająca miasto trasą naszego spaceru miała niezłą zagwozdkę widząc mnie co chwila w innym nakryciu głowy. Nie żeby mnie to bardzo krępowało, nie takie rzeczy tu się widuje, ale ciekawa jestem, co oni sobie myśleli, kiedy dwie ulice dalej spotkali mnie w kolejnym outficie ;)


Inspiracją była jak zwykle Alice Starmore. Dekielek zrobiłam tym razem prosty, "kropeczkowy", jak określiła to Mama. Chyba pasuje lepiej do cytrynek niż fikuśne gwiazdki. Problem w tym, że wyszedł mniejszy niż zwykle, wygląda jak typowa czapka i do blokowania na talerzu się nie nadaje. Bez blokowania z kolei czasem opada bez ładu i składu. 
Hm, zapaliła mi się żółta lampka, to chyba znaczy, że znowu zaczynam marudzić :) bo właściwie czapka mi się podoba, tyle że wygląda inaczej niż się spodziewałam.


I tak sobie spacerowaliśmy o chłodzie i głodzie, aż w pewnym momencie na naszej drodze stanęła lodziarnio-gofrownica na kółkach. Po chwili wahania postanowiłam sprawdzić, czy świeże...


...gofry oczywiście, bo na lody, mimo że zimnolubna jestem, to wciąż trochę dla mnie za wcześnie.
Pan Lodziarz-Gofrownik miał parcie na szkło, więc na koniec uśmiechniemy się do Was oboje z Mont des Arts, pan z należną temu miejscu powściągliwością, a ja jak zwykle... ;)


Pozdrawiam Was serdecznie i uprzedzam, że kolejny post może być łudząco podobny do bieżącego ;)